Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jadalnego pokoju. Na rozkaz ten cofnęli się tedy i pani Słońska, ciągle oczy chustką ocierając, ustąpiła do swego mieszkania.
Małejko przeszedł się po izbie, oglądając drzwi i chcąc się przekonać, czy ich kto nie podsłuchuje. — Zdenowicz z desperacyi dobywszy paczki, Zukowa fajkę nakładał.
— Jakże ci się zdaje? co to jest? co to może być? szepnął wzdychając Zdenowicz... Ja w tem widzę okropny dla nas kłopot...
— A ja przyznam się panu, na punkt honoru biorę, żeby dojść właśnie, co to za historya! To nie jest prosty i zwyczajny napad i grabież o zabójstwo!
Niechno pan uważa... W pokoju sypialnym wszystko jak psu z gardła wyjęte... do góry nogami, żelazna szafa otwarta... rzeczy porozrzucane, okno wyłamane... a ani krwi śladu, ani trupa? Cóż się stało?
— Co się stało? oczywiście rabusie musieli go zakneblować, wyciągnąć z sobą i gdzieś trupa rzucić czy do wody czy zakopać, aby śladu morderstwa nie było. Wszakże słyszałeś, co w ganku nam już opowiadał ogrodnik o śladach wleczenia od okna do stawu i o chustce zakrwawionej, którą złożył do akt.
Małejko pomyślał.
— Jakimże sposobem szamotania się, krzyku, łamania, całego tego harmideru nikt w domu nie słyszał? zapytał.
Asesor ramionami ruszył.
— Co my tu będziemy mądrować nadaremnie, naprzód ludzi wziąść po kolei na spytki.