Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobrze — potwierdził Małejko siadając i rychtując także pieprzowy cybuszek do fajki — kogo naprzód?!
— Mnieby się zdawało marszcząc brwi, odezwał się asesor — chronologicznie trzeba śledztwo poprowadzić.
Usłyszawszy ten wyraz w sądownictwie i protokółach nie bywały — Małejko popatrzał wielkiemi oczyma na asesora i nie chcąc się kompromitować ani pytaniem, ani zaprzeczeniem, ani zbyt pospieszną zgodą, zaczął kaszleć.
Tymczasem Zdenowicz zamyślony już co innego miał w głowie.
— Mój Platonie (Małejko imie miał Platon, a po ojcu Synforionowiczem się nazywał) — powiedz ty mnie — miał ten człowiek nieprzyjaciół? hę?
Małejko dumał.
— Przyjaciół wielkich nie miał, ale i wrogów także... a to panie asesorze nie żadna zemsta, — tylko wprost rozbój. Ludzie wiedzieli, że pieniądze ma, zasadzili się, obrabowali — znać że się bronił — i zabili...
— Niechno pan zważa — dodał — kto najlepiej wiedział, że pieniądze ma? domowi? komu było wleść i napaść najłatwiej? hm! I całą rzecz tak poprowadzić żeby końce w wodę powpadały? hę?
Asesor podniósł głowę, obejrzał się, położył palce na ustach i dał znak milczenia.
— Co tu zawczasu wyrokować — rzekł cicho — chodźmy, obejrzmy jeszcze raz od progu pokój sypialny.
Małejko nie był temu przeciwny.