nie to po kilku kwadransach doszło do takiej fermentacyi wewnętrznej, iż ciocia Babińska, niedobrze rozważywszy co czyni, prawie machinalnie żywym krokiem ruszyła ku mieszkaniu Lusi.
Nie znalazła w niem Mieczysława, co jej było bardzo na rękę, a po sposobie wchodzenia i zamykania drzwi, sierota poznała, iż odwiedziny te bez nieprzyjemnych jakichś wyrzutów się nie obejdą.
Zdyszana szybkim pochodem, rzuciła się pani Babińska na sofę i obejrzała w koło. Nie była dosyć dawno w pokoiku Lusi, dostrzegła łatwo iż dziewczę, jakby gotując się już do drogi, szczupłe mienie swoje pozbierało i powiązało...
— Przekonywam się, zawołała ciotka marszcząc brwi, iż to co mi mówiono z boku, a czemu wierzyć nie chciałam, jest prawdą. Cóż to jest, waćpanna się widzę wybierasz w jakąś drogę? nie opowiedziawszy mnie ani nikomu, a to ślicznie! to pięknie! to nagroda za osiem lat czułej opieki nad waćpanną. Cóż to? czy tak tyrańsko obchodziliśmy się z wami? czy już na żadne zaufanie nie zasługujemy? Co to za maniery?
— Przepraszam ciocię — odezwała się Lusia — jestem pod opieką brata, któremu mnie ojciec powierzył — nie mam w tem woli własnej, sądziłam że brat mój powie wujostwu co zamierza uczynić, jemu zostawiłam to.
— Doskonale wiem, że waćpannie na słówkach i wymówkach nie zbywa — odparła Babińska, i że ja nigdy nie mam w niczem racyi. Bardzo dobrze! jak sobie chcecie, to pewna że ja waćpanny wstrzymywać nie będę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/92
Ta strona została skorygowana.