Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Spełniłem obowiązek, reszta do mnie nie należy — rzekł i wrócił do Władysławiady, a mianowicie do jednego jej wiersza, który już poraz piąty przerabiał, nie będąc z niego zadowolonym. Wiersz ten brzmiał:
— Już słońce jasne blaski siało na gór szczyty. Powtórna redakcya zdawała mu się lepszą.
— Już jasne blaski słońca ozłacały szczyty... Znajdował nawet, iż bł. sł. zł. brzmienia szczęśliwie nagromadzone, malowały fonetycznie czynność samę światła, ale przyszły namysły i wątpliwość. Paczoski zmienił raz jeszcze.
— Już gór szczyty słoneczne oblewały blaski. Wiersz miał zakrój poważny i kroczył szeroko jakoś a pięknie, utknął przecie na rymie niewygodnym i poeta raz jeszcze go przenicował.
— We mgłach spały doliny, a słońce gór szczyty... Byłoby to dobrem, ale cała ekonomika wierszy następujących potrzebowała zmiany i Paczoski został przy pierwszej formie, acz słabość jej stosunkową uznawał.
Mazał waryanty Władysławiady, ani się domyślając, że w tejże chwili scena ożywiona, a będąca w związku z poprzedzającą, odegrywała się w pokoiku Ludwiki.
Ciocia Babińska, długo się wstrzymując od wszelkiej gderliwości, doświadczyła w końcu ponurego zniecierpliwienia, które się zawsze rodzi gdy człowiek nałogowi jakiemu dogodzić nie może.
Po rozmowie z Paczoskim chodziła jeszcze po parku, a rozmyślając, burzyła się przecwko niewdzięcznej dziewczynie, przeciw synowi nawet. Wzburze-