Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i ręką nań skinęła. Była to pani Adolfina Dramińska z mężem, a przybywająca, dla porady lekarzy. — Na jej twarzy nawet znać było chorobę i znękanie... oczy tylko niebieskie, żywe dawnym ogniem błyszczały... Martynian podbiegł ku nim
— Wszak pan tu podobno mieszkasz? zapytała go Adolfina...
— Tak jest...
— A! to dobrze... siadaj z nami, jedziemy do hotelu, objaśnisz nas i pomożesz w wielu rzeczach.
— To łaska Boża żeśmy Babińskiego w ulicy spotkali! westchnął mąż — wiele nam to oszczędzi kłopotu. —
Posłuszny Martynian, rachując że i jemu się to na coś przydać może, siadł i towarzyszył do gospody.
Już gdy Dramiński zajmował się rozpakowywaniem i dyspozycyą obiadu o który mu bardzo chodziło — Adolfina wzięła go na bok.
— Pan tu jesteś dla Lusi? przyznaj się, rzekła...
— Ależ pani... nie widziałem jej zblizka ani razu.
— A z daleka?
— Raz w kościele.
— Więc Mieczysława niema? nie wrócili?
— Zdaje mi się że nie.
— Powinni być lada chwilę. Ja jestem chora, mam w nim zaufanie, spodziewam się że mi porady swej nie odmówi.
— Niech pani weźmie dra Variusa, toć przecie najsławniejszy ze wszystkich... zawołał Martynian.