Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdrosny, koło niej szpiegów pełno, jak cię tu zobaczą... doniosą to jej i do kościoła pójść nie dadzą.
Martynian wysłuchał tych wyrazów przekonywających obiecując sobie, że będzie bardzo ostrożnym i nie da poznać po co tu przychodzi. — Tego dnia i Paczoski ucieszył się lepszym wychowańca humorem, choć przyczyny dobadać się nie umiał... Nie dalej jak nazajutrz chłopak pobiegł o zwykłej godzinie do kościoła, siedział w nim aż do końca nabożeństwa — lecz niestety! nie spotkał już Lusi... Tak samo i dni następnych napróżno przesiadywał u św. Jana. — Czwartego czy piątego dnia udał się znowu do Orchowskiej... Stara otworzyła mu drzwi, mrucząc.
— Jużeś mi pan spłoszył moje dziecko, rzekła; jak was zobaczyła, do kościoła tego chodzić przestała!
Chłopak miał twarz posępną i zbolałą.
— Zawzięłeś bo się tu siedzieć.. fukała Orchowska — niewiedzieć dlaczego, siebie i drugich męcząc... jechałbyś do domu.
Ledwie nieledwie udobruchać mu się udało staruszkę i gniew jej uśmierzyć i z łez jej, smutku i wzdychania domyślał się że coś o życiu Ludwiki wiedzieć musi, ale niełatwo z niej co było wydobyć, bo na Martyniana, jako na człowieka grzeszne mającego myśli, zapatrywała się ze zgrozą — i o Ludwice nic z nim mówić nie chciała. Silił się biedny napróżno... i poszedł tym razem z niczem. — Gdy tak znowu błąkał się po mieście, nie umiejąc sobie wyszukać drogi którąby się do zaklętego domu mógł zbliżyć, jednego dnia w ulicy spotkał powóz a w nim zdało mu się widzieć znajome twarze... Mijając go kobieta wychyliła się