Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo nikt już go ani przywitał — szedł ku domowi się zwróciwszy, gdy uczuł uderzenie ręką po ramieniu.
— Szanownego Mucyusza Scewolę witam! ozwał się głos chrypliwy. Odwrócił się i postrzegł Poskoczyma, który drwiąco mu w oczy patrzył.
— Na cóż tak... mędrcze i bohaterze, kroczysz solo basso? zapytał interpelujący — dziwi to cię że śmiałem jego eminencyą zaczepić? Nieprawdaż — ale mi bo do kata żal waszeci... bo cię wszyscy opuścili — a że jestem w opozycyi zawsze z ogółem, więc przychodzę i podaję dłoń.
Mieczysław, nienawykły do tego tonu, milczał.
— Oto masz za to że cię pan Bóg obdarzył piękną siostrą — dodał Poskoczym. Stary sybaryta, który uchodził za filozofa raczył na nią rzucić okiem, wy uznaliście słusznem dać mu figę... i jecie teraz gorzkie owoce waszego heroizmu. Ale jakże bo u licha nie rozrachowaliście się, dopuszczając ażeby się oświadczył przed egzaminami i daliście mu rekuzę w tak niebezpiecznej porze? Varius jest stary pies — przepraszam... będzie się teraz mścił na wszelki sposób. — Żal mi asindzieja...
Mieczysław ruszył ramionami.
— Co tam się w to obcym wdawać — rzekł — to sprawy nasze domowe, panie Poskoczym, nie mające żednego związku z lekcyami, nauką i egzaminami.
— A, diabła tam — przerwał Poskoczym — naiwny, jesteś jak filolog, nie jak medyk, i Variusa nie znacie... Varius uczony mocno, ale zły jak... na to niema wyrazu. Tylko złość ta jego, to cukierek ze strychniną... jesz go, aż ci się w ustach rozpływa i padasz, połknąwszy, trupem.