Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech sobie będzie zły — mruknął Micio!
— Żal mi cię, kolego — dodał Poskoczym — boć dalipau nie zasłużyłeś na ostracyzm, jaki cię otacza. Żal mi cię... Usiłowałem dobadać przyczyny... nie ma zdaje się żadnej... jednak profesorowie znajdują żeś zarozumiały, a nic nie umiesz, a towarzysze... plotki na was garściami rzucają...
Mieczysław milczał, uśmiechając się z przymusem.
— Na to niema rady — rzekł.
— Byłaby rada, ale lekarstwo nadto heroiczne na wasz temperament. Do pierwszego lepszego trutnia trzebaby się przyczepić i dać mu w ucho, to potem wszyscy będą grzeczni...
— Istotnie, lek gorszy od choroby.
— Jak wszystkie leki — rozśmiał się Poskoczym — cała medycyna, mówiąc między nami, szarlatanerya... wiedzą tylko że nic nie wiedzą... Dobranoc... Daj któremu w ucho, proszę cię.
Na tem rozmowa się skończyła. Mieczysław dowiedział się z niej tylko, czego się domyślał, iż Variusa wpływ otoczył go tym wstrętem ogólnym. Znosił go cierpliwie, a siostrze wcale o nim nawet nie wspominał. Życie wszakże stawało się coraz przykrzejszem, nauka nawet trudniejszą, pozbawiony był pomocy, rady, zachęty. W przededniu egzaminów, gdy wszyscy zbierali się w gronka, dla łatwiejszego powtarzania i wzajemnego słuchania, Mieczysław szukał napróżno towarzyszów do repetycyj, nie mógł się doprosić ani ksiąg, ani notat... został odosobniony... Dotknęło go to mocno, lecz oszczędzając Lusi przykrości, ukrył to przed nią. Między innemi zarzutami