Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziwiła ją tylko i postawa zakłopotana Mieczysława i strwożone oblicze Lusi. Po herbacie odwiodła ją na stronę.
— Czy kuzynek miły ci czy natrętny — mów — ale prawdę? — spytała.
— Miły mi jest, a razem się go boję — rzekła Lusia. — Długobym musiała opowiadać, żeby to wytłumaczyć. Mówiłam pani żem była wychowaną w ich domu, mam dla nich wdzięczność, mam obowiązki, jam uboga, oni bogaci, to jedynak u matki, ona się o niego obawia, nie chciałabym być posądzoną że się starałam o pozyskanie serca jego.
— A to serce?
— O! poczciwe jest i dobre — rzekła Lusia — ale to tylko — serce brata — wierz mi pani.
Rumieniec wytrysnął jej na twarz, i zamilkła, spuszczając oczy. Trudno się było domyśleć co czuła, pani Serafina nie nalegała aby się o to dowiedzieć — ale na wszelki przypadek instynktem, przez miłosierdzie, zaprosiła znowu wszystkich na obiad do siebie.
— Przepraszam panią — odezwał się Mieczysław — niech mi pani daruje, ale ani Lusia, ani ja być nie możemy, a kuzyn Martynian zdaje mi się że powinien także wyjechać, bo tam matka o niego niespokojna.
Gospodyni domu spojrzała na chłopaka, który oczyma błagającemi zdawał się ją wzywać, ażeby nie ustępowała od tak szczęśliwej myśli.
— Panie Mieczysławie! jeden dzień! dla mnie! słodkim głosem ozwała się do niego, wyciągając obie dłonie. — Zrób to dla mnie. Jeśli będzie wina, biorę