Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani Serafina uśmiech miała na ustach, litości pełen; człowiek ten naiwny który wyobrażał sobie że jego poemat miał mu przynieść dwadzieścia tysięcy, summę jakiej nigdy żaden poeta nasz za największe nie otrzymał arcydzieło — godzien był politowania, a razem i szacunku. Władysławiada mogła nie być nic warta, ale człowiek co ją stworzył, był zaprawdę nieocenionym oryginałem.
— Ludzie ocenić pracy sumiennej nigdy nie umieją. Wiesz pan co Milton wziął za raj utracony? — rzekła pani Serafina — nie martw się pan tem. Stawią pomniki później geniuszom nieuznanym.
Paczoski się skłonił skromnie.
— Wszyscy pańscy znajomi idą do mnie na herbatę, nie odmówisz roi pan, spodziewam się, i zechcesz także pójść z nami.
Stary pedagog odkrył łysinę, ukłonił się, wchodzili właśnie do domu pani Serafiny.
Przez cały wieczór szczęśliwy Martynian, jak w tęczę, patrzył na kuzynkę, i pani Serafina nie potrzebowała żadnego komentarza, by odkryć co tego młodzieńca sprowadziło do miasta. — Szczęściem dla niego Paczoski srodze uciśnięty niesprawiedliwością doznaną, ożywiony był i mówił tak wiele do Mieczysława, iż mu nie dał przeszkadzać manewrom Martyniana dla zbliżenia się do Lusi. Pani Serafina, choć protegowała Zenona, niewiedząc w którą stronę skłaniało się serce Lusi, nietylko nie stawała na zawadzie, ale zdawała się spoglądać z zajęciem na tę zapalczywą miłość młodą, objawiającą się tak naiwnie i wyraziście.