Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale odważny. Na nim już nie widać było pomieszania najmniejszego.
— Olimpia jest tam, w saloniku, idź pan do niéj, chce się z nim widzieć.
Słowa te wyrzekła głosem wzruszonym i przerywanym.
Zygmunt się natychmiast poruszył, lady Macbeth go wstrzymała.
— Czekaj! rzekła jakby wahając się; głosu jéj zabrakło, obejrzała się niespokojnie i dodała cicho: Proszę cię! bądź rozsądny... Ufam twojemu charakterowi...
Ujęła go za rękę; czuł, jak dłonie jéj rozpalone drżały.
Soyez raisonnable! proszę... to dziecko... pan ją znasz! Beaucoup de calme pour conjurer la tempête... Ja zostanę na straży, aby wam nikt nie przerwał rozmowy i podsłuchać nie mógł...
Pochwyciła się za głowę i padła na fotel, jakby ją siły opuszczały...
— Niech mama będzie spokojna, uśmiechając się zimno, szklano, odparł Zygmunt, chociaż twarz mu bladła. Będę się starał odpowiedzieć położonemu we mnie zaufaniu et être à la hauteur des circonstances...
To mówiąc wyszedł, a oczy lady Macbeth poszły za nim. Podparła bladą głowę na białéj dłoni, zadumała się rozpaczliwie; piękna jéj jeszcze twarz, w tém zapomnieniu o sobie, stała się nagle starą, zapadły usta, pofałdowały się policzki...
Zygmunt z lekka otworzył drzwi saloniku, w którym półzmrok nadchodzącego wieczoru już panował. Doskonale jeszcze można było rozeznać twarze i ich wyraz, ale jakby mgła jakaś osłaniała wszystkie przedmioty...