Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niespodziane to pytanie, którego nie przewidywała Klara, widocznie ją zmieszało i schwyciło niespodzianie. Zarumieniła się, zrobiła ruch ręką niezrozumiały, otworzyła usta, namyśliła się co odpowiedzieć: kłamać czy być otwartą? Skrzywdziłbym płeć piękną, gdybym powiedział, że mając do wyboru między prawdą a fikcyą, zawsze woli począć od zmyślenia; wolę powiedzieć, że charaktery takie jak hrabiny przekładają, czując swą słabość, tajemnicę i wybiegi nad prostą drogę, wiodącą do walki, któréj się obawiają...
— Fratelli? podchwyciła Klara z fałszywym uśmiechem; zkądże to znowu?
— Wszakże wczoraj wieczorem, gdy tu był, zapewne umowa stanąć musiała... dodał Zygmunt.
— Tu był? wieczorem?!. Fratelli?.. jąkając się powtórzyła Klara, a jakże pan możesz o tém wiedzieć, i kto panu dał prawo mnie szpiegować? Wszakże się pan we mnie nie kochasz?
Zbywała go żartami, ale w głosie drżenie czuć było.
— To pewna, że się nie kocham i że o panią hrabinę zazdrosny nie jestem; ale mam prawo uważać na żonę... a Olimpia była tu wczoraj razem z panią i nim.
Wypowiedział to z taką pewnością, że Klara zbladła.
— To coś szczególnego! wyrzekła wreszcie. Cóż to za domysły? zkąd te jakieś podejrzenia bezsensowne? A gdyby w istocie Olimpia była u mnie w czasie, gdy mnie odwiedzał Fratelli, cóż to za kryminał, żem go jéj zaprezentowała? To doskonałe!
— Czy tylko ten pan Fratelli potrzebował być jéj prezentowanym? z ironicznym śmieszkiem spytał