Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tek powiernika najmocniej czuć się dawał Podkomorzemu, który tysiące myśli i postrzeżeń, byłby mógł mu przelać w swobodnej rozmowie. Westchnął za Czuryłą.
Dla państwa Szczepanowstwa została troska o następne odwiedziny, jeśliby dygnitarz, dotrzymując słowa, istotnie miał ich incognito nawiedzać.
Strukczaszyc zwykle, gdy się absentował, niebawił długo; tym razem go nie było.
Stary niemal codzień zrana się budząc, gdy Jarmużka przychodził otwierać okiennice, pytał go regularnie.
— Nie słyszałeś? nie wrócił tam Czuryło?
I otrzymywał odpowiedź:
— Niema, panie.
W dzień, po kilka razy powtarzało się toż samo pytanie i odpowiedź taż sama, z tą różnicą, że stary coraz mocniej się niecierpliwił, a nawet trochę go klął; nie straszniej jednak, tylko, wedle swojego zwyczaju: — Bodaj go kaczki deptały.
Czasem mu na myśl przychodziło, że się Strukczaszycowi co złego stać mogło — i wzdychał.
Dygnitarz tymczasem przez czas jakiś niedawszy znaku życia, dotrzymał słowa jednego poobiedzia, i przybył karyolką, parą końmi, z jednym służącym. Ponieważ się go już wcale nie spodziewano, zastał panią Szczepanową nieubraną, a pannę Izabellę w negliżu takim, że się pokazać nie mogła. Szczepan był w polu; stary Podkomorzy drzemał w krześle, okryty tylko letnim chałatem. W pierwszej chwili stał się rozruch we dworze, niedoopisania.
Wpuszczono dygnitarza do salonu, gdzie nikogo nie było, chłopca bez czapki wsadzono na konia bez uzdy, oklep, aby biegł szukać p. Szczepana; pani