Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz wierzcie mi, że to nie fantazya żadna, żadne dziwactwo, ale konieczność. Właśnie dlatego tu do ojca dobrodzieja przybywam z proźbą, raczcie mnie wytłómaczyć. Ja tu pozostać nie mogę — nie mogę!
Mówiąc to, Czuryło miał minę tak strapioną i smutną, że ksiądz skłonny zawsze do miłosierdzia — zbliżył się doń i uścisnął go serdecznie.
— No — cóż to znowu? co? moje dziecko? począł zcicha; ale na to pytanie odpowiedzi nie odebrał, a gdy spojrzał na Czuryłę, zobaczył tylko pełne łez oczy. Ks. Woroszyło nie pytał więcej.
Po krótkiem milczeniu — dodał — jakby już badać nie potrzebował.
— A! to te stare wasze dzieje! Wiem, wiem.
— Muszę jechać — mój ojcze, całując go w ramię dodał Czuryło — nie mam czego się dalej wlec, jak do Słonima — przesiedzę jaki czas w gospodzie, póki to nie minie.
— Po nocy?
— Wszystko jedno. To mówiąc, pożegnał staruszka Czuryło i szybko się oddalił, prosząc, aby go we dworze bronił i tłómaczył.
Nazajutrz też ks. Woroszyło zrana zjawił się u Podkomorzego, gdy ten jeszcze swoją „gramatkę“ ranną spożywał. Ledwie go zobaczył stary, gdy, usta mając pełne i ledwie mówić mogąc, zawołał żywo:
— Wiesz-że księżuniu, co się dzieje! oto książe sobie przypomniał, że my żyjemy, i ma zjechać do Kurzeliszek a tu, ten waryat, niegodziwy Czuryło, jakby go co piekło, wczoraj po nocy, jak złodziej, z pozwoleniem, zabrał się z manatkami i uciekł?
— Cobo jegomość mówisz — przerwał ks. Woro-