Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyło — a czy się to godzi! a czy to po chrześcijańsku! Wszakci to biedny człek. Z dobrej woli tego pewnie nie uczynił, a jeśli pojechał — toć chyba musiał.
Był nawet u mnie wczoraj na plebanii i prosił mnie, ażebym go tłómaczył, że tego nie czyni przez fantazyę żadną, ale dla słusznych powodów.
Trochę się Podkomorzy zmitygował, lecz nadto miał na sercu odjazd, by mu żal nie wrócił.
— Słuszne powody! Słuchacie go! począł nachmurzony, plecie! powody! jakie? Lat tyle się znamy, a przyznać się nie chce co za choróbsko nim tak rzuca. Nigdym go w żadnem złem posądzeniu nimiał — człek dla mnie był złoty, ale co o nim sądzić, po takiem postępowaniu? Czysty waryat, ale bo — kto go wie co zacz?
— Nieszczęśliwy! — dokończył poważnie ks. Woroszyło — nieszczęśliwy! Tyle wam mogę powiedzieć tylko!
— Więc wy przecież cóś wiecie? zagadnął Podkomorzy.
— Ja wszystko wiem — rzekł ks. Woroszyło — ale, pod pieczęcią sakramentalną, nic powiedzieć nie mogę. Na obronę tylko człowieka sumienie mi pozwala rzec — nieszczęśliwy jest.
Podkomorzy ani śmiejąc już dopytywać zamilkł.
— Siadaj dobrodzieju! — zakończył — i powrócił do niedojedzonej „gramatki“ którą z apetytem właściwym starcom, chciwie łyżką począł dobywać, aby jej i kropla nie została.
Serwetą, którą miał pod brodą zawiązaną, otarłszy się starannie, stary westchnął i nierychło począł, zwracając się do ks. Woroszyły.
— Już niech tam sobie będzie co chce — rzekł —