Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szlachta nie zamożna... a choć mój kolega szambelański ma tytuł, taki goły jak i ja...
— Jak dwie krople wody! — potwierdził żywy czarny, ruchawy człowieczek...
— Wiesz asindziéj, to tak dobrze jak i my, że na gołych tu najwięcéj rachują i najostrzéj polują, aby ich sumienie zapłacić i kieszenie im zgryzotami i złotem napchać — ale my obaj... razowym chlebem żyć będziemy. — Zapłacić dużo nie możemy, bo nie mamy, a co mamy, to własna krwawica... w pocie czoła uciułana, rzucać nią nie możemy... Oto co — panie majstrze...
— Proszę panów do środka! — zawołał ochoczo Borysewicz. Ja właśnie Pana Boga o takich gości prosiłem, aby mi na dom kary niebios nie nanieśli niepoczciwi... Zgodzimy się pewnie... proszę...
Otworzył drzwi do czystych izdebek, w których świeżo stożkiem wykadzono było, podłoga posypana tatarakiem, okna pomyte... na tarczanach po trochu siana, ściany białe... bardzo schludnie...
Starszy wchodząc — rzekł, uchyliwszy czapki:
— Po dawnemu, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus...
Oboje Borysewiczowie odpowiedzieli — Na wieki.
— Dalipan, — zawołał mniejszy, którego nazwał pierwszy szambelanem — dalipan... panie łowczy... jak stworzone dla nas — ubogo a chędogo...
— No — i nie drogo! słowo daję, rzekł Borysewicz... pytaliście panowie o cenę..?
Żydek z za progu zaczął liczyć. — Panowie już z dziesięć domów objechali, byli u Pacuków, u Kierścia, u Szmujły, u Węgłowskich...
— No — to ceny jużeście panowie zmiarkowali, rzekł Borysewicz ochoczo i wesoło...
— Drożą się okrutnie... szepnął starszy.
— Co panowie dadzą...
— Słuchaj, panie majster — wtrącił mały szambelan... Krzywdy waćpanu robićbyśmy nie chcieli, a, Bóg widzi, łowczy i ja od głowy po dziesięć dukatów, więcéj na miesiąc dać nie możemy... Od nas dwu dwadzieścia.