Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spojrzał mu w oczy. — Majster się śmiał i majstrowa patrzała wesoło, uderzył się pięścią w piersi.
— Ino słówko... dacie mi, co zechcecie, co możecie... zawołał — przybyliście ichmoście nie po moskiewskie pieniądze, a no za służbę sierocą dla Rzeczypospolitéj, która jest uboga i płacić nie ma czém... a jabym was darł! A niech Bóg uchowa... Niech wam dom mój za własny służy...
Skłonił się nisko. — Łowczy podszedł wyciągając doń rękę. — Za dobre słowo Bóg zapłać, za poczciwe serce...
Szambelan się rozśmiał. — Takich ludzi mało jak wy, panie majstrze — naprawdę dałby wam może kto i trzydzieści... ale my.
— Umowa stanęła... nie ma już mówić o czém — wesoło rzekł Borysewicz i wyszedł do żydka coś mu wetknąwszy w rękę — niech panowie rzeczy znosić każą.
Dwóch wyrostków stało u wozu. Skinął na nich gospodarz, ręką wskazując mieszkanie.
— Proszę się rozgościć...
— A jakby panom co z mojego gospodarstwa było potrzeba — dodała, rada się rozgadać, Borysewiczowa, oto tu kuchnia tuż, proszę ino rozkazać. Czém chata bogata, służyć rada.
— Dziękujemy! zawołał łowczy — tymczasem aby trochę ognia, żeby nam bigos podróżny odsmażyć... i po wszystkiém...
Chłopaki się tedy wzięły do tłumoków, a szambelan okna pootwierał na ulicę dzielącą ich od Dominikanów. Widać na niéj było ruch wielki.
Żydek odchodził kwaśny, dostawszy od gospodarza mały podarek, gdy panowie oknem go zobaczywszy, złożyli się jeszcze po dwuzłotówce.
— Nie znasz tego pana — spytał szambelan — cośmy go tam spotkali przededrzwiami?
Żydek się napuszył, a spryt mu z oczu tryskał i mówił prędko, aż się zaślinił, tak mu było pilno popisać się z tém, co wiedział. Podniósł jarmułkę nieco.
— Cobym miał nie znać? a od czego ja jestem faktorem u wszystkich panów? ja tu muszę wszystkich