Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pilnujący szczególniej karety, przodem się za nią puścili, ani się ich było dowołać; powóz, na jeden bok leżący, pozostał na Czortku, w stanie rozpaczliwym. Na dobitkę jeszcze bryka, idąca z tyłu, u której lucznia się była odczepiła, została o pół mili.
Pani bona, nieszczęśliwa pieszczoszka, woźnica i lokaj, z końmi wierzgającemi i bryzgającemi błotem, zostali na łasce Bożej. Deszczyk, w brew przepowiedniom ks. ex-definitora, mrzyć zaczynał jakby na trzydniówkę. Położenie było rozpaczliwe.
Hukanie nie pomogło: kareta uchodziła i już jej za krzakami widać nie było.
W tej chwili lokajczuk, słabe chłopię, spostrzegł podjeżdżającą brykę, przed którą na koniu ktoś kłusował. Był najpewniejszym, że nadjeżdża w sukurs bryka przypóźniona — z pannami. Niestety! gdy się zbliżyła, przekonał się, że jechał ktoś obcy zupełnie.
Grobla była tak wązka, że wyminąć się na niej nie było sposobu, bryka się też przed nią zatrzymała. Wiozła ona Strukczaszyca, a konno, niechcąc się trząść na wozie, jechał nie kto inny, tylko p. Erazm.
Strukczaszyc wychylił głowę z budy, popatrzał i zawołał:
— Otóż masz, zawalona droga! a żeb-że ich!