Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leziono nieskończenie lepszemi niż się spodziewano. Powozy przechylały się, jedną stroną kół zapadając w głębokie koleje, pani sędzina krzyczała i trzymała się za pasy, ale żaden się nie wywrócił i przebrnięto kałuże bez szwanku. Zostawał Czortek, o którego się sędzia zawczasu dopytywał, trochę będąc niespokojnym. Kareta pierwsza wjechała w niebezpieczne owo miejsce; stary woźnica nader uważnie się pokierował, i chociaż w jednej kałuży głęboko zapadły koła, po kłódki prawie, sześć koni cugowych, zagrzanych batem, wychwyciły z niebezpieczeństwa.
Zdawało się tedy, że stosunkowo lżejsza kolaska przejdzie równie szczęśliwie, i stary furman, przebywszy Czortek, nieoglądąjąc się, zaciął konie, ruszając dalej. Młody woźnica, któremu była powierzona kolaska, widząc jak łatwo się dobył z błota jego poprzednik, lekceważył sobie zdradliwy Czortek, palnął z bata i, niedobierając miejsca, puścił się w sam środek grzęzawicy. Nieszczęście chciało, że natrafił na jedną z owych niezgruntowanych przepaści rozkisłych, co zdają się dna nie mieć. Dwa koła schowały się w nich, i wśród krzyku p. St. Aubin, obawiającej się polskich dróg niezmiernie, kolaska ugrzęzła.
Palnięcie z bata raz i drugi, pociągnęło za sobą to, że młode konie pasy pozrywały i splątały się, a jeden z nich szkaradnie się wywrócił. Dworzanie