Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryńskim dokuczyć, lecz się zarazem świata, pokus jego i odrodzenia syna od żywota szlacheckiego, od tego, co się zwało in quo nati sumus — obawiał.
W tej niepewności raz go słał do Lublina do palestry, to odwoływał do Sierhina. Tu chłopiec nie miał co robić, gospodarstwo szło dobrze i bez niego; polował potroszę, po lasach jeździł, czasem kogo odwiedził, — próżnował. Wpadło na myśl, opatrzonemu w kapitały, p. Hojskiemu kupić majętność dla syna; ta się jakoś nie trafiała, jakiej-by sobie życzył, a potajemnie (do czego się nie przyznawał nikomu), Strukczaszyc oddawna się pieścił z myślą, która mu do serca przyrosła. Znał on doskonale stan interesów Czemeryńskiego, lepiej może niżeli on sam, nieznacznie spisywał i z akt i z ust szlachty wszystkie summy i sumki, które sędzia ludziom był dłużny; patrzał na jego życie i miał to najgłębsze przekonanie, że prędzej, czy później Czemeryński (jak się wyrażał) beknie.
Naówczas, gdyby majątki iść musiały na wierzycieli, gotował się Hojski stanąć do kupna i zagarnąć je. Myśl ta uśmiechała mu się rajsko, cudownie, nęciła go, karmiła. Nie wydawał się z nią przedwcześnie, lecz miał oko na wierzycieli Czemeryńskiego; nieznacznie obudzał w nich nieufność, czyhając: czy mu się nie uda nabyć co z summ na Łopatyczach opartych?
Do tego jednak nie przychodziło, bo, mimo na-