Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go na probostwie zostawiono: czy też on jakiej wiadomości nie przyniesie. Przybył dosyć późno ks. Ambroży i oświadczył, że na swe oczy Strukczaszyca z synem zdrowym jak ryba, widział i mówił z nim nawet, a miał ze słów jego najmocniejsze przekonanie, iż Erazm cale rannym nie był.
Nazajutrz nowe zawikłanie. Śliwka ludzi gotowych do przysięgi przyprowadził, świadczących, że Stasiak Worobiej, który się do tego przyznawał, kosą ciął syna Strukczaszyca.
Czemeryński się żegnał i gniewał, niewiedząc co myśleć. Sturbowanym był i ks. ex-definitor, lecz w końcu pierwszy na domysł w padł, że rana lekka przygojoną być musiała, a chłopak umyślnie do kościoła przybył, aby kłam ludziom zadał.
— Niechże i tak będzie — niech będzie jak chce! — zawołał Czemeryński. Dość! Satis pro peccatis! Już mi się w głowie zawraca, — plunąć i nie mówić już o tem.
Zakazał mówić pan sędzia drugim, ale sobie myśleć nie mógł zakazać, i ciągle się z tem nosił.




Nie był jeszcze pewnym Strukczaszyc, co z synem pocznie; to go życzył mieć przy sobie i powoli do gospodarstwa wdrażać, to żałował, że się na wsi zakopie. Widział i czuł w synu zdolności, radby był krescytywie, choćby dlatego, ażeby nią Czeme-