Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez poszanowanie jednak dla domu Bożego, choć blizko siebie umieszczeni, sędzia i Strukczaszyc, nigdy sobie w oczy nie zajrzeli. Jeden i drugi zdawał się nie wiedzieć kogo miał w blizkości.
Nie można tego było powiedzieć o kobietach, które, niby się wcale nieznając, niewidząc niby, nader ciekawemi z ukosa mierzyły się oczyma. Sędzina, wytrzymać niemogąc, co zerknęła, to przestraszona wracała z pośpiechem do książki. Panna Leonilla patrzała nawet wyzywająco i śmiało, p. St. Aubin z pogardą i lekceważeniem, których wcale ukrywać nie myślała.
Panna Blandyna umiała, modląc się, tak spozierać, że nigdy jej nikt na uczynku nie złapał.
Pan Erazm, syn Strukczaszyca, i z polecenia ojca i z własnej woli, nie patrzał wcale na kollatorską ławkę. Stawał zawsze obok ojca, i raz oczy na wielki ołtarz obróciwszy, już w bok niemi ani strzelił.
Nazajutrz po wypadku wszyscy jeszcze około chorego ciągle siedzieli, a choć on gwałtem się z łóżka wyrywał, wstawać mu nie pozwolono. Wieczorem, gdy sami byli, odezwał się Strukczaszyc:
— Wyleż się i wyliż, do Niedzieli, bo, da Bóg doczekać, w Niedzielę do kościoła musisz pojechać i to ubrany jak zwykle, aby okazać, żeś nie był ranny.
Nie chcę, aby się oni tem cieszyli. Choćby tro-