Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrzodem i pestylencyą, jak mnie oto tym sąsiadem! Ani dnia, ani nocy spokojnej nie mam.
— Znasz jegomość Strukczaszyca?
Ex-definitor potrząsł głową.
— Tylko, żem go parę razy zdaleka widział.
— Ja też, ale znam to ziółko po zapachu, który do koła siebie rozlewa. Znam! — mówił sędzia — patrząc nań, rzekłbyś, Bogu ducha winien, pokorny, milczący, trzymający się kąta, pary nie puści z ust, ale z oczów — fraszka wilcze wejrzenie, gdy w jamę wpadnie złoczyńca. Nie piśnie, nie poskarży się, nie mruknie, a zmódz go niéma sposobu.
— Jakiż temu koniec będzie? — zapytał ex-defininitor.
— Wiekuista wojna, po wszystkiem — rzekł Czemeryński. Nie stanie starego — syn już począł, odziedziczy po nim sentymenta, chyba, gdy Bóg da zięcia z energią, to szlachetkę zagryzie. Dałem się mu i ja we znaki, ledwie dysze, bo się na processa zrujnował, ale póki koszulę mają na grzbiecie, nie ustąpią.
Ex-definitor, który wiedział dobrze o zamożności Hojskich, bo nieraz w klasztorze znaczne depozyta czasu niepokojów składali, nieznacznie ramionami poruszył.
— Do koszuli to tam jeszcze daleko, szepnął — mają się oni dobrze!
Sędzia wpatrzył się w mówiącego.