Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sędzia. Śliwka z Brackim tylkoco wyszli odemnie. Spodziewam się, że nie kłamią. Bracki paskudnie pobity!
I śmiać się począł sędzia; kobiety, już nie przedłużając rozmowy, cofnęły się nieco ku oknu, a Czemeryński został w pośrodku pokoju z ex-definitorem.
Dominikanin głową ciągle potrząsał, nic nie mówiąc.
— Śliwka może powiedzieć z Cezarem: veni, vidi, vici. Cieszę się z tego, mój mości dobrodzieju. Lecz, z drugiej strony — dodał, spoglądając ku kobietom i głos zniżając — z drugiej strony, nie taję, że z tego poranienia syna Strukczaszyca nie bardzo rad jestem. Trzeba, jak ja, znać tego człowieka! Mruk zajadły, mściwy, zły, więc mu to żółci dodaje do serca, a jest jej w niem i tak dosyć. Należy się więc mieć na ostrożności. Nie żebym się miał lękać tego szerepetki — bynajmniej, ale na pieczy się mieć muszę bardziej jeszcze, bo na wszystko gotów. Imaginuje sobie pewnie, iż za jego szacowną krew szlachecką — równa jej popłynąć powinna.
Ruszył ramionami ex-definitor.
— Fatalny casus! — mruknął.
— Cóż jegomość dobrodziej chcesz — ciągnął dalej, znowu podnosząc głos sędzia, gdy kogo Bóg pokarał taką dokuką, taką skułą pod pachą, takim