Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to nie zmusza żyć z człowiekiem, którego ja nienawidzę i który mnie nienawidzi.
Cały dzień upłynął na uspakajaniu Czemeryńskiego, który do córki, za to wydobycie Hojskiego z jego pustelni, miał żal srogi.
— Źle ci było? potrzebowałaś go koniecznie? — powtarzał. Niechby sobie był siedział w lesie; przynajmniej-byśmy spokój mieli. Zacznie gospodarować, to się znowu za łby weźmiemy!
Dano czas wyburzyć się Czemeryńskiemu. W kilka dni wyraził obawę, żeby mu czasem Strukczaszyca nie przywieźli, żeby go nie przyjechał przepraszać. Ks. ex-definitor rozśmiał się na to.
— Niech pan sędzia będzie spokojny: on pono pod tym warunkiem z dziećmi się pojednał, aby go to nie zmuszało do żadnych innych kroków.
— A to miał rozum! — odezwał się Czemeryński — ani on mnie, ani ja jego znać nie chcę. Przeszłości się nie zapomina, — to darmo.
Zostało więc jak było: Łopatycze z Sierhinem się nie znały, choć państwo Erazmowstwo oboje i tu i tam bywali. Unikali mówienia przed sędzią o Strukczaszycu i nawzajem. Hojskiemu trzeba oddać tę sprawiedliwość, iż on szczerze i statecznie unikał antagonisty; sędzia, przeciwnie, naprowadzał rozmowę na Hojskiego, dopytywał o niego, widać było, iż rad był przywieźdź do tego, aby mu się szlachcic upokorzył i pierwszy krok zrobił.