Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, czegóż?
— Wie ojciec! Strukczaszyca wyszukałam, wzięłam go szturmem i zawiozłam do Sierhina. Uściskał mnie i ucałował, przebaczył Erazmowi!
Czemeryński skoczył jak oparzony.
— A to masz się z czem chwalić! — krzyknął. — Ledwieśmy odetchnęli, że się go pozbyła okolica. Tfu! potrzebna rzecz była! Gadaj, jak-że się to stało?
Nadeszła matka; Leonilla, wcale ojcowską burą nie zmieszana, poczęła opowiadać historyą całą.
Gdy przyszło do tego, że się Hojskiemu do nóg rzuciła, Czemeryński się za włosy pochwycił.
— Szalona! — krzyknął. — Jemu, do nóg, temu człowiekowi co na moje życie czyhał! Niech-że cię on ma za córkę, a ja cię nie chcę! Wstyd mi zrobiłaś.
Niezważając na to i Leonilla i sędzina rzuciły się na starego, który z wielkiego gniewu prawie przytomność postradał. Kosztowało to wiele, zanim go udobruchano. Widać jednak było z usposobienia, że do przejednania między starymi nieprzyjaciołmi jeszcze bardzo daleko.
Czemeryński zaklął się, że jakożywo do Strukczaszyca nie pojedzie, niewiedząc o tem, że Hojski sobie toż samo warował.
— Mimo mej woli związały się dzieci nasze — zawołał sędzia — ja rozrywać ich nie myślę; ale mnie