Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Erazm go do sypialni odprowadził sam, Strukczaszyc jakby zgłodniały, pochwycił go w objęcia i rozpłakał się, szlochał a ściskał syna — nic niemówiąc. Wszystko zdawało się szczęśliwie skończonem. Nazajutrz Hojski zapragnął wrócić do Sierhina, wprzód jednak pannie Blandynie powiedział:
— Niech oni odemnie naraz nie wymagają za wiele! Darowałem winy, przyjmuję synową, bo poczciwa jest i odrodziła się od ojca: nie zmuszajcie mnie tylko z nim się kumać; ani się kłócić nie będę, ani mogę kochać. Jemu i mnie z tem lżej będzie. On — jemu się zdaje, że on pan, ja — prosty szlachcic. Niech każdy u siebie siedzi.
Ja go znać nie potrzebuję, ani on mnie.
Żądanie to było rozkazem: przyjęto je w milczeniu. Tryumfująca Leonilla zaraz po wyjeździe Strukczaszyca kazała zaprzęgać i pojechała do Łopatycz.
Po wnijściu jej do domu, Czemeryński poznał, z chodu, głosu i wesołości, że pieszczocha była w dobrym humorze.
Wyszedł naprzeciw niej, radując się też.
— Cóżeś to tam tak nagospodarowała — odezwał się, ściskając ją, że tak ci się oczy świecą i usta śmieją?
— Spodziewam się, żem dobrze nagospodarowała — odparła Erazmowa — serce mi w piersi skacze.