Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nuż z płaczem ściskać pańskie nogi, a gdy zobaczył Strukczaszyca ubogo odzianego, powożącego się bez woźnicy, stary sługa aż ryknął.
— Niéma nikogo we dworze? — zapytał Hojski.
— A któżby miał być? Jedna panna tylko.
— Jedź dla bezpieczeństwa przodem; z nikim się spotkać nie chcę — rzekł Strukczaszyc.
Pośpieszył posłuszny Morawiec, choć ostrożność ta zdała mu się zbyteczną, bo p. Blandyna tak wolę brata szanowała, jakby on tam sam był jeszcze.
Na dany znak zajechał Strukczaszyc; wzięto konia i sanki; wszedł do sieni, a z niej wprost do pokoju siostry.
Zobaczywszy brata, p. Blandyna omało nie omdlała ze strachu i z radości. Lecz jakże ten stary brat był różnym od uciekającego ztąd przed rokiem! Zestarzały, osiwiały, odziany nędznie, z wyrazem goryczy i bólu na twarzy, obudzał litość więcej niż strach.
— Ot widzisz asindźka — rzekł poruszony — przyjechałem dowiedzieć się do ciebie.
— Sama jesteś? — zapytał.
— Widzisz.
Potoczył oczyma.
— Mów mi — mruknął.
— Boję się — odezwała siostra.
— Gdzie oni są?
Na to pytanie p. Blandyna zrazu szukała odpo-