Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

asińdźka z nich rachunek zdasz; dla p. Erazma niéma tu ani szeląga. Swoje gałgany niech zabierze z izby, bo tu mu mieszkać nie wolno.
Nie dyktuję asińdźce co masz poczynać; żyj z niemi czy nie żyj — serce masz miękkie. Próżno-bym zakazywał.
Znużony pośpiesznem mówieniem, zatrzymał się Strukczaszyc i tchnął ciężko.
— Wołać komornika! — krzyknął, — konie Wicek niech zaprzęga!
Kaczor był podobno podedrzwiami. Zobaczywszy go Hojski, wziął rulonik ze stołu i wyciągnął ku niemu rękę.
— Masz acan więcej niż mu należy; każ sobie furmankę dać Morawcowi, i żeby mi cię tu za pół godziny nie było. Nie masz tu już co robić, nie jesteś potrzebny — kłaniam.
— Panie Strukczaszycu — zawołał Kaczor, ale cóż ja przewiniłem?
— Acan nic nie przewiniłeś — rzekł Hojski. — Gdy się ma śmiecie albo gnój wyrzucać, bierze się brudne widły: takem ja was wziął, i tak jak widły precz rzucam. Ruszaj sobie!
— Ale!
— Tu niéma żadnego ale — ruszaj do Czemeryńskiego, który ci raz skórę wytatarował i służ jemu: u mnie niéma co robić. — Bywaj zdrów.