Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strukczaszyc zamilkł.
— Zrobię co zechcę — rzekł twardo. — Tymczasem póki ja żyję, Sierhin mój. Asińdźka sobie na nim gospodaruj, rób co chcesz; ale jak mi tu oni, oni — ci (wskazał ku Łopatyczom) jedną noc pod moim dachem przenocują, jak ty mi ich tu puścisz, sprzedam Sierhin, — daruję!
Blandyna zanosiła się od płaczu.
— Czegóż beczysz? — zawołał z gniewem Hojski — ustępuję wam, idę precz. Postawili na swojem, niech się cieszą.
— Mój bracie drogi, ale ja ciebie jednego mam na świecie, możesz-że mnie tak porzucić bez wieści, bez litości? Co mi po Sierhinie bez ciebie? Ja się zapłaczę o tobie niewiedząc, trwożąc się, aby ci się co nie stało.
— Co mi się ma stać? — ofuknął Hojski, chrześcijanin jestem: co Bóg zesłał zniosę, ani się utopię, ni struję. Krzyż Pański dźwigać będę; ale tu, tu nie chcę i nie mogę zostać! Nie. Pokoju-bym nie miał jednej godziny, naposiedliby się na mnie wszyscy. Nie chcę Boga obrażać, przeklinając dziecko własne: niech mu Bóg odpuści, bo nie wiedział co czynił.
Przeszedł się po izbie Strukczaszyc.
— Tego łajdaka Kaczora asińdźka precz wygnaj, a weź do interesów Samulskiego. W kantorku jest tysiąc czerwonych złotych od złej godziny, ale mi