Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakieś plotki chodzą o Erazmie, a ja o niczem nie wiem.
Kasztelanowa mi pisze, że go gdzieś posłała. — Gdyby go była i do Smoleńska wyprawiła, miał czas powrócić i stawić się. W tem coś jest....
Stanął przed siostrą, oczekując odpowiedzi. Nie rychło podniosła głowę, potrzęsła nią i niemogąc słowa wymówić, wróciła do swej roboty.
Strukczaszyc chodził po pokoju. Na dziedzińcu pokazały się saneczki komornika, zataczające się na wyślizganej drożynie, tak, że pod gankiem uderzyły o balaski. Strukczaszyc wyjrzał.
— Fraszka sanki — rzekł — ale i Kaczor się coś zatacza, musiał go ktoś po drodze utraktować.
Komornik wchodził właśnie, w samej rzeczy pijany, zarumieniony mocno, ale tem weselszy. Zaczął od tego, że, parę razy się poślizgnąwszy, bo miał śnieg na butach, zbliżył się do ręki p. Blandyny, potem do kolan Strukczaszyca.
— Siadaj, bo jeszcze się przewrócisz! — zawołał Strukczaszyc. — Gdzie-żeś to pił?
— Pił? ja? pił? — rozśmiał się Kaczor, sadowiąc się u drzwi. — Oprócz co dla mrozu kieliszątko malusienieczkie u Icka, nic w ustach nie miałem.
— Dał ci jakiegoś licha! — mruknął Strukczaszyc.
Komornik potarł twarz.
— Ale mróz! — zawołał — choć łysych liczyć.
— Nie słyszałeś i ty po drodze tej nowiny,