Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiązek nawiedzić progi wasze. Weszli byli właśnie do pokoju, w którym i panna Blandyna w białym czepcu ogromnym, z pończochą, siedziała.
Grzeczny Podkomorzy zbliżył się dla powitania jej, to mu rozpoczętą mowę przerwało.
Natychmiast jednak z rękami rozpostartemi zbliżył się ku stojącemu zimno i poważnie, z zaciętemi usty, Strukczaszycowi.
— Niechże ci powinszuję! — zawołał.
— Czego! — odparł chłodno gospodarz — mnie, czego?
— Jakto? — czego? Właśnie na drodze od księdza Ambrożego się dowiedziałem. Uradowałem się niewymownie, dla was obu! To ślicznie! to cudownie!
Rzucił się w objęcia Hojskiego, który nieco zdumiony, trochę zmieszany i zniecierpliwiony, począł coraz głośniej powtarzać.
— Ależ czegóż mi pan Podkomorzy winszujesz? czego? czego? ja o niczem nie wiem?
Buchowiecki stanął, oglądając się dokoła z roztargnieniem.
— A no! przecież ożenienia syna!
— Co takiego! — krzyknął gwałtownie Strukczaszyc — co? co?
Podkomorzy po głosie dopiero poznał i domyślił się, że — coś w tem było zagadkowego, i że bą-