Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„W Witebskiem panien pięknych dużo i posażnych. Erazio pojechał z rekommendacyami; jeżeli go tam pochwycą a ożenią — nie będę winna. Gotuj się zawczasu gdzie synowę pomieścić, bo z Witebszczankami nie żarty.“
Przypisek, żartobliwy, nic nie znaczący, dał jednak do myślenia Strukczaszycowi.
— Co to ma znaczyć? hm? Taka kobieta jak Kasztelanowa, bez racyi nie napisze nic? Coś tam jest? Żeby zaś błazen miał bez mojego pozwolenia w jakieś amory się wdawać? — to nie może być. Ale to baba stara, a w głowie jak w Pacanowie.
Poskarżył się przed siostrą.
— Sam-em sobie winien, nie powinienem był go tam posyłać, znając starą trzpiotnicę. Gotowa go bezemnie swatać, a jej swaty nie ciekawa rzecz. I pisze, że go wyprawiła w Witebskie! Jak, co? po co? Cóż, na usługach u niej, czy jakie licho?
Coś w tem jest.
— Sam-żeś go wyprawiał! — rzekła p. Blandyna.
— No! i już mi to asińdźka będziesz wypominała! Sam! No — sam — któż go miał wyprawiać! Bałem się tej Lullimilli Czemerylli.
— A możesz wpaść z deszczu pod rynwę — szepnęła p. Blandyna.
— Nic! — rozśmiał się Strukczaszyc — bo niema rynwy na świecie, któraby mi od Czemerylli była