Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straszniejsza. Nawet panna Lucyferówna Dyabłowska.
— Pleciesz bo acan — przerwała, czerwieniąc się siostra. — Obraza Pana Boga!
Strukczaszyc, widząc siostrę zagniewaną, uznał się winnym i chciał zatrzeć niemiłe wrażenie.
— Nie słyszałaś asińdźka: któż to przecię wykradł tę lalę, kamerdyner czy kuchta? bo tam u nich w domu nikt porządny nie bywał. Wątpię, żeby ks. ex-definitor, habit zrzuciwszy, z panną ruszył.
Panna Blandyna, na prawdę temi żartami niewczesnemi oburzona, wybiegła trzaskając drzwiami.
Był to wielki dzień tryumfu dla p. Strukczaszyca: po wielu staraniach, zabiegach, a z niemałym sumptem, tradycyą wyrobił na dwie, wprawdzie najgorsze, wioski Czemeryńskiego. Proces o wiolencyę i wycięcie lasu, jeszcze się ciągnął, tymczasowo tylko, za nabyte wierzytelności z zaległemi prowizyami, sąd oddawał część majętności w ręce Strukczaszyca.
Dziwnem było trochę, że Czemeryński mało się co bronił.
W dzień naznaczony do zajęcia, Hojski sam osobiście nie pojechał; wysłał z plenipotencyą Kaczora i Morawca. Lękał się naostatku oporu i swej własnej gwałtowności; nie chciał dopuścić krwi rozlewu, ani burdy, aby wszystka wina burzenia spokoju spadła na Czemeryńskiego.