Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnie nie strzymał, kiedy las rąbano. Czemeryńskiemu-by w łeb wypalił.
— Co waćpan pleciesz? — niecierpliwie przerwała p. Blandyna, jego tam nie było.
— To co! to co! a byłby strzelił — zamruczał, niemogąc lamusa zapomnieć Kaczor, który na wspomnienie sędziego w passyę wpadał.
Strukczaszyc się smutnie rozśmiał.
Właśnie dnia dopiero poprzedzającego przez Morawca się dowiedział o trzymanej w sekrecie przygodzie Kaczora.
— Acan do niego masz coś na wątrobie? — odezwał się szydersko. — Przyznaj się.
— Ja? — prysnął zaczerwieniony komornik. Spojrzał w oczy pryncypałowi, poznał z nich, że tajemnica zdradzona i, oczyma wskazując pannę Blandynę, prosić się zdawał o dyskrecyę.
Nie zdradził go też Strukczaszyc i zamilczał. Rozmowa się zwróciła znowu na Erazma.
— Napiszę dziś do niego i do Kasztelanowej, aby jej podziękować. Niechaj powraca — zda mi się.
Panna Blandyna przebierała coś na talerzu, nie podniosła już oczów, wiedząc, że bratu najgorzej się było sprzeciwiać.
Jakoż choć nie tego dnia, bo nie było czasu, a przy świecy Hojski nie pisywał nigdy, ale nazajutrz rano, siadł do pisania listów.
Syna w krótkich wyrazach wezwał do powrotu,