Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Juścić? kto! Erazm! Wyprawiłem go, aby mu z głowy rękawiczka wywietrzała, a no dosyć już. Kasztelanowa też już sarkać musi, że jej chleb je darmo, a panny Czemeryńskiej, której-em się bał, chwała Bogu niéma. Więc — niechby powrócił.
Panna Blandyna popatrzała na brata.
— A czegóż się znowu tak śpieszyć — rzekła. — Chłopiec się przynajmniej rozerwie w mieście; tu z nami niewielka rozrywka.
— E! asińdźka-bo wystawiasz sobie, że Erazm by się tylko bawił a bawił — rzekł Hojski. Ja zaś muszę jej i to dodać, że u kochanej Kasztelanowej, także mu nie musi być wesoło. Same baby i starzy faworyci.
— No — ale miasto.
— Nie zna nikogo — rzekł Strukczaszyc.
— Przecież się ludzie poznawają.
Hojski ramionami żachnął.
— Ktoby powiedział — dodał — że asińdźka go nie kochasz i widzieć nie chcesz — a to tylko ta babska natura: strzyżono, golono — golono, strzyżono, aby na przekorę.
Zamilkła panna Blandyna, na talerz spuściwszy oczy.
Kaczor, który wyrąbania lasu, bez oporu, jeszcze nie mógł strawić, westchnął.
— Gdyby tu p. Erazm był — rzekł — onby pe-