Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieco Czemeryńskiego. Dobrze z północy było, gdy się rozeszli.
Mszy nazajutrz nie mógł już mieć kapelan, a sędzia też z sypialni nie wychodził nawet do żony, posławszy do niej zawiadomienie, że bardzo był zajęty. Pierwsze wrażenie wczorajsze stępił dzień drugi; przyszła rozwaga: jak wyjść z tego położenia, co począć ze Strukczaszycem — gdzie szukać córki?
Sędzia był najmocniejszego przekonania, że wszystko to stary sąsiad naprzód ułożył, osnuł i że w tem była ręka jego.
Nie było innego ratunku dla córki, dla czci domu, jak zezwolić na nienawistny związek. Lecz jakże go pogodzić z podaniem ręki Strukczaszycowi, ku któremu Czemeryński czuł nieprzezwyciężony wstręt i ohydę?
— Z nim za nic!
W tym stanie ducha drugiego dnia zastał Czemeryńskiego przybywający w interesie probostwa niby, w istocie zaś, wezwany potajemnie przez ks. ex-definitora, proboszcz ks. Dagiel.
Dominikanin doskonałym był przy konfessyonale, miłym w towarzystwie, ale kwestye praktyczne życia były mu obce. Nie umiał, ani się kusił ich rozwiązywać. Dla uwolnienia się od nowej napaści sędziego sprowadził ks. Dagiela. Tego mogli się lękać wszyscy; on się nie lękał nikogo i niczego.