Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomilczała chwilę Piotruska, potem schyliła się znowu; usta rękami otuliła i rzekła cicho:
— Młody Hojski z Sierhina.
Ksiądz Ambroży wstał aż, posłyszawszy to.
— Nie może być!
— Jak mnie, ojcze, żywą widzisz! Ludzie są, świadki.
— Dziwne sądy i wyroki Pańskie! szepnął zcicha ks. Ambroży.
— Mamyż my to przed państwem taić? — dodała Piotruska. A toż się nie godzi. Niech wiedzą, może co poradzą, może się znajdzie zguba.
Ks. ex-definitor, namyśliwszy się długo, rękami strzepnął.
— Moja dobrodziejko — odezwał się — to materya taka, że ja do niej się mieszać, dotykać nie chcę, ani znać, ani wiedzieć. Ja człowiek spokojny, palca między drzwi kłaść nie myślę. Rób asindźka, jak jej do serca Pan Bóg podda. Ni radzę ni odradzam, — a zlituj się nademną, nie mieszajcie mnie do tego — nie! nie!
Napróżno potem staruszka chciała coś dobyć z ojca duchownego, i wyrozumieć jakby, jego zdaniem, postąpić sobie była powinna. — Dominikanin milczał uparcie.
Nie zyskała więc nic na zwierzeniu mu się. Sekretu zaś takiej wagi długo utrzymać było niepo-