Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

asindźka tej wielkiej tajemnicy. Ksiądz Ambroży żartował sobie, ważności żadnej nieprzypisując temu, z czem mu się zwierzyć miano.
Staruszka pomilczała momencik, pochyliła się, zniżyła głos i, palec przykładając do ust, szepnęła:
— A, gdybym ja wiedziała co się stało z naszą panną i kto ją wykradł?
Cofnął się aż ks. Ambroży.
— Co-bo asińdzka mówisz! nie żartuj!
— Niéma tu z czem żartować, — dokończyła Piotruska. — Dowodnie wiem z kim panienka nasza romans miała, do czego powodem była ta utrapiona Francuzica!
Ksiądz uszom zdawał się nie wierzyć.
— Ale gdzież? jak? Co jejmości w głowie? — ofuknął. Brednie, baśnie. W domu nikogo nie było, z kimby się spoufalić mogła. Myć tu przecie wszyscy żyjemy, patrzym!
Ruszył ramionami.
— A widzieliżeście z kim się panna, pojechawszy do Lublina, poznajomiła, i z kim potem każdego dnia za Dziewulami na kamieniu schodziła się razem z Francuzką? Hę?
Ksiądz Ambroży, który kilka razy spotykał powracające z przechadzki od kamienia panie, rzucił się i zaczął słuchać uważniej.
— Któż to taki? kto?