Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szkoda ludzi! Niech tną! Będziemy i my coś cięli.
Ostatnie wyrazy zamruczawszy niewyraźnie, wszedł do dworu Tu rzucił się na krzesło przy stoliku, podparł na łokciu i tak pozostał w niemem osłupieniu. Panna Blandyna sama mu przyniosła kawę, której nie tknął.
— Nie mogę! — rzekł krótko.
Komornik, ubrawszy się, wpełznął do pokoju Był widocznie gniewny.
Zdala aż tu dochodził huk walącego się drzewa.
— A to panie chwat pan sędzia — począł mruczeć stając u stolika.
Strukczaszyc nic nie odpowiedział. Po chwili odezwał się:
— Kazałeś acan zaprzęgać?
— A po co?
— Po urząd?
— Cóż to las i pnie pouciekają? — rzekł Kaczor. Niéma się co śpieszyć. A pan chce, żeby mnie złapali na drodze i jeszcze poczęstowali. — O! nie!
Hojski popatrzał nań pogardliwie i krzyknął na chłopca:
— Morawca wołaj!
Ekonom, który był w ganku, stanął zaraz w progu.
— Co jaśnie pan każe?
— Komornik się boi: jedź acan do urzędu; powiedz co tu zaszło, — niech zjadą.