Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaśnie panie! Chomiuk, który był w naszym lesie, ledwie uciekł! Łopatyckie gromady ze wszystkich wiosek, z siekierami, mówią tysiąc ludzi, las nasz w pień tną!
— Tną las! krzyknął, bledniejąc, Hojski — mój las!
Stał jak pół martwy. Nad łóżkiem wisiała strzelba: pochwycił ją machinalnie, choć był w koszuli.
— Konia! Kto żyw za fuzye! pierwszemu, co na cel wpadnie, kulą w łeb.
Krzyczał tak głośno, że wszyscy się w domu zbudzili. Kaczor pierwszy wpadł w płaszczu starym i boso.
— Jezusie miłosierny, co się dzieje! co się dzieje!
— Łopatyńce, rozbójniki — ledwie dysząc, krzyknął Strukczaszyc, — las mój w pień tną!
Komornikowi oczy się zaiskrzyły jak u kota.
— A to napastnikom w łeb strzelać! Prawo pozwala. Statut i korrektury nie bronią siły siłą odpierać. Jaśnie pan na swojej używalności jesteś w prawie. W łeb! walić! strzelać! Choćby się sam sędzia nawinął — pal! Za to nie będzie nic.
Rozognił się tak komornik, że mu na ustach piana stanęła.
— Koni! ludzi! wszystkie strzelby, jakie są we dworze, nabijaj! — wołał, biegając, Strukczaszyc i naprędce wciągając odzież na siebie — konia!
Morawiec, dworskich na koń!