Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziś, jutro nam dwie wioski, słyszę, Strukczaszyc ma tradować.
— Proszę? — tylko dwie? — odezwał się Czemeryński — a Łopatycz nie?
Ekonom, zbity z tropu, nie wiedział co odpowiedzieć.
Trwało milczenie minut kilka.
Sędzia się zdawał namyślać.
— Co jaśnie pan każe? — zamruczał Śliwka.
— A, nic — rzekł Czemeryński — nic. Tylko, ja, nim oni mnie zatradują, chciałbym im też dać byka za indyka. Dawno o tem myślę.
Ekonom słuchał ciekawie.
— Acan wiesz — mówił sędzia zwolna — że ten las na dyferencyi, to ukochane dziecko p. Strukczaszyca. Tam chłopom nawet po susz jeździć nie wolno. Śliczny las.
— A już to sosny, choć na maszty! — dorzucił Śliwka. — Co las to las! Pięćdziesiąt lat w nim może nie postała siekiera!
— Otóż, uważaj, mój Śliwka — dodał powolnie Czemeryński. Ile ty ze wszystkich wiosek, nim je zatradują, możesz mi dać ludzi z siekierami?
— Z siekierami! — powtórzył Śliwka, niedobrze rozumiejąc.
— Tak, z siekierami — mówił sędzia.
Ekonom począł liczyć, pomagając sobie palcami.