Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niéma co taić: ojciec świece sprzedaje, syn był w wojsku.
— Łojowe? — spytał Czemeryński.
— Tego nie wiem! — odparł Podkomorzy.
Po chwili odezwał się sędzia:
— Paskudna rzecz, a najgorsza, że Leonilka, co takiego noska ma, który zdala czuje lada podejrzaną woń — gotowa się tego łoju dowąchać — i — nie pójdzie!
— Syn przyzwoity i ładny chłopiec! — powiadam ci — służył w wojsku, a wychowany jak panicz — i miliony po tatku.
— Żeby choć ten szołdra sklep zamknął, możeby z niego łój wywietrzał — westchnął sędzia.
— Wszystko to być może — a no, probujmy — rzekł Buchowiecki. Ja na wsi nie długo bawię, prawdę rzekłszy, po pieniądze tylko się przywlokłem. Dostanę ich i jadę do Warszawy. Przybywszy pocznę chodzić koło Niemca, a waćpaństwo niezwłocznie zjedźcie.
Córce ani słowa!
— To się rozumie — odparł Czemeryński smutnie. — Ale tobie łatwo powiedzieć, acaństwo zaraz przyjeżdżajcie, a ja bez grosza jak ty — i ten niepoczciwy Strukczaszyc, bodaj głową nałożył, kredyt mi popsuł — ani dostać!
Rozprawiali do wieczora: stanęło na tem, że pie-