Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niędzy, rozstąp się ziemio, trzeba było dobyć zkądkolwiek, a do Warszawy jechać.
Czemeryński wpadł na myśl szczęśliwą wycięcia lasu, a że jego las był zniszczony, czemu nie miał rąbać dyferencyi? Z pięciu wiosek spędziwszy chłopów, Sierhińców się nie było co obawiać. Gdyby nawet śmiał się Strukczaszyc opierać, rady mu dać było łatwo.
— Niech potem procesuje! a tymczasem niech się ze złości zaje, niech go żółć zaleje! Dyferencya, ja mówię, że moja, on mówi że jego, ja tnę, on niech dowodzi. Jak do Bugu dostawię drzewo, zje kaduka, żeby mi je odebrał.
Myśl ta, szczęśliwa, nadzwyczaj tak przejęła sędziego, że niepowracając do domu, wprost pojechał do Kobrynia, da starego Arona Zybika, który dawniej u niego drzewo kupował.
Stanąwszy w austeryi, posłał po kupca. Nierychło, w odświętnem ubraniu, w sobolowej czapce, w płaszczu czarnym, podpasany jedwabną chustką, z kijem w srebro okutym, przybył Aron Zybik, do nóg jaśnie wielmożnemu się kłaniając.
Sędzia tego dnia umyślił go panem Zybikiem nazwać, aby do serca jego przemówić.
Izraelita znał doskonale stan interesów pana na Łopatyczach, a lepiej jeszcze stan jego lasów. Żadnej już w nich towarnej belki oddawna nie było.