Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostrogrodzka podumała.
— Nic, tylko dyssymulować.
— Hę?
— Dyssymulować, a jak przyjdzie chwila sposobna — dodała jejmość — buty mu się uszyją.
— Żeby tylko się uszyły.
— Już asindziej bądź spokojny. Ja w tem.
Płachciewicz się przeszedł po pokoju.
— Udaje indyferenta — rzekł — a tylkoco nie widać jak zacznie go być pełno we wszystkich kątach.
— O! frant! frant! — powtórzyła Ostrogrodzka — ale ja panu jedno mówię, że się sprawdzi przysłowie: „Trafił frant na franta i wyrznął mu kuranta.“
Marszałek ją aż w rękę pocałował za tę miłą obietnicę.
— Ja zawsze powiadam — dorzucił — jak nie pani Ostrogrodzka, to u nas nikt! Bez pani nas-by on tu wszystkich w kaszy zjadł.
— Tylko — sza! — dodała jejmość. — Ja muszę iść do Kasztelanowej, bo już dzwoni. Boże miłosierny, że niéma w dniu chwili spoczynku!
— Pani myśli, że u mnie lepiej? — westchnął marszałek, żeby człek chciał zdrzemnąć pół kwadransa: ledwie siadł, patrz, już drzwi się otwierają, któś idzie, albo w dziedzińcu harmider.... Leć na złamanie karku, bo już się czubią, albo....
Lecz p. Ostrogrodzka, niedosłuchawszy, musiała