Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypomniał czasy, wnet pomarszczone lice rozchmurzył.
— Ojciec mój — rzekł całując ją w suchą, kościstą rączkę Hojski — upada do nóżek stryjenki dobrodziejki — i przysyła mnie tu na jej rozkazy.
Podał list, którego zmieszana jejmość nie rozpieczętowała.
— Miło mi tu waćpana powitać — rzekła.
To mówiąc, wciąż mu się przypatrywała pilno, a p. Olimpia też ciekawemi oczyma go mierzyła.
— Nie wiem, czy waćpanu u mnie się podoba — odezwała się Kasztelanowa — bo też życie w tem Wilnie utrapione, a ja nieszczęśliwa wdowa obarczona, skłopotana.
— O! mnie wszędzie dobrze! — rozśmiał się pan Erazm — niech się stryjenka dobrodziejka nie kłopocze o mnie. Dam sobie rady.
Nadeszła w tej chwili p. Ostrogrodzka, prowadząc z sobą p. Eulalię, a ta czwórka kobiet podstarzałych, wyfiokowanych, ciekawych, przeszywających go wejrzeniami, choć chwilowo niemiłe wrażenie zrobiła na Hojskim, umiał tego po sobie nie okazać.
Zaczęły się pytania o Strukczaszyca, o wieś, o różne sprawy potoczne; lecz zaledwie słuchając odpowiedzi, jejmość przerywała je ciągle utyskiwaniem na swe życie, prace i kłopoty. — Trzy towarzyszki potakiwały różnemi głosami: p. Ostro-