Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Płachciewicz podniósł pięść do góry wyraziście.
— Weź zkąd chcesz! rozumiesz! co to ja cię będę niańczył!
Sługa popatrzył na izbę stojącą otworem, zawołał stróża i codo słowa mu powtórzywszy rozkaz marszałka, z dodatkiem gróźb i demonstracyi kułakowej, więcej się już o to nie troszczył.
Stróż poskrobał się w głowę, plunął, zamruczał, zawołał do pomocy towarzysza, ściągnął stróżkę: stanęli w kurytarzu i gadali do wieczora, nic nie robiąc.
Nazajutrz rozpoczęto od tego, że wszystko z izby wyrzucono i okna otwarto. A że zdawna były pozamykane, szyba jedna pękła przy wstrząśnięciu. Wczasie letnim szyba wybita nie liczy się wcale.
Stróżka wieczorem izbę zamiotła tak, że całe piętro pełne było kurzawy.
Trzeciego dnia, ponieważ łóżka nie było, przyniesiono tapczan bez nogi, zamiast której podstawiono polano. Czwartego dnia miano się postarać o resztę, gdy około południa wózek się zatoczył przed pałac — i wysiadł z niego podróżny.
Niewiedząc gdzie i do kogo się obrócić, spytał stróża u bramy; stróż nie mówiący nigdy, palcem pokazał w dziedziniec i poszedł. Skazówka była niedostateczną; p. Erazm czekać musiał aż się kto trafi rozmówniejszy.
Wtem na wschodach posłyszał bieg, śmiech