Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A, niech idzie! niech idzie. Ja jej rad jestem — rzekł, patrząc w okno Strukczaszyc.
— Co-bo panu bratu się stało! zdumiona przerwała, panna Strukczaszanka. Siano i na pokosach i w kopach.
— Niech je licho porwie — zawołał gospodarz. Co mi siano!
Było to tak niezrozumiałem dla siostry, że aż ramionami ruszyła.
— Dałbyś-bo brat pokój, licho wyzywać. To się nie godzi.
W tej chwili zagrzmiało w dali, Strukczaszyc ręce zatarł, a panna przeżegnała się.
— Ot lepiejbyś asińdźka poszła i kazała kadzie pod rynny popodstawiać na wodę deszczową, bo po tem będzie kweres o miękką wodę, a dziś ulewę nam Pan Bóg da, co się zowie.
— Co-bo pan brat prorokuje takie rzeczy. Może chmura przejść bokiem.
— Ja nie chcę żeby bokiem przechodziła, zakończył stary.
Wtem błyskawica jaśniejsza niż poprzednie rozświeciła nagle pokój cały, i prawie natychmiast rozległ się potężny łoskot piorunu.
W szyby okien poczynały bić ogromne krople deszczu, — ciężkie, zwiastujące nadchodzącą już ulewę, wicher i gromy.