Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Strukczaszanka wychyliła się przez drzwi, wołając:
— Okiennice zamykać!
Strukczaszyc stał wprost zwrócony twarzą do okna i zdawał się lubować nadciągającą flagą, czego siostra zrozumieć nie mogła.
W podwórzu słychać już było, nagle szumieć poczynające, drzewa; wiatr się zerwał gwałtowny, okiennice stukały, krople spadały gęstsze coraz. Błysk za błyskiem gonił i grzmot za grzmotem.
W domu biegali wszyscy, zamykając drzwi, szrubując okiennice, znosząc pod dach co stało na dworze. Strukczaszanka modliła się; pan Erazm leżał ze spuszczoną głową; Strukczaszyc, dopóki okiennic nie pozamykano, wpatrywał się, z jakiemś ukontentowaniem, w nadciągającą szybko chmurę, z której już zaczynały lać deszczu potoki, pomieszanego z gradem. Na dachu słychać było stukot kulek lodowych, które w gonty uderzały.
Wniesiono światło i zadumany gospodarz od okna zwrócił się ku synowi, wejrzenie pełne czułości topiąc w milczącym chłopaku.
Pan Erazm zdawał się na łóżku spoczywać więcej przez posłuszeństwo niż z dobrej woli. Rękę miał jedną, wprawdzie obwiązaną, na płachtach trochę krwi przeciekającej widać było, był może potłuczony, — lecz w twarzy więcej niepokoju panowało niż cierpienia.