Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeś zmoknąć z kretesem, idź-że zaraz, obuwie zmień, bo jutro droga przed tobą i zdrowym być trzeba.
Jeszcze deszcz lał, gdy kałamażka komornika zatoczyła się przed ganek i Kaczor z niej wyskoczył, jak z wody wyjęty.
— Toś mi gracz, żeś na słotę nie zważał — przywitał go Strukczaszyc. Właśnie czekałem na wacana. Idź się do Morawca przebierz, abyś mi tu kałuży nie zrobił w domu, i powracaj na wódkę.
Choć wyjazd syna powinienby był zasmucać Hojskiego, do wieczerzy przyszedł w najlepszym humorze, uśmiechnięty. Od tego zaczął, że Erazma uściskał serdecznie. Był nawet gadatliwszym dnia tego.
Siedli do stołu — po wódce.
— Acan wiesz — odezwał się do Kaczora — pan Erazm jedzie do Wilna, na usługi p. Kasztelanowej, mojej stryjecznej. Mnie się zdaje, że stara kwoka, nie tyle pomocy w interesach, ile rozrywki potrzebuje. Niech się chłopiec przewietrzy.
Kaczor zwykł był wszystko potwierdzać.
— Wilno, bardzo piękne miasto! — rzekł discursive.
— On tam tymczasem sobie będzie bąki zbijał — dodał Strukczaszyc, a my tu dla niego zapracujemy coś! — hę?
Ojciec figlarnie spojrzał ku synowi.
— Nim wróci, spodziewam się mieć tę satysfa-